Poniedziałek, 2.12:
Nasi milusińscy pacjenci przynieśli nam dzisiaj w prezencie
awokado i następujące zagwozdki:
świąd całego ciała; jednostronne osłabienie szmeru
pęcherzykowego u pacjenta z nadciśnieniem tętniczym; niewyrównane nadciśnienie
tętnicze u pacjenta z chorobą niedokrwienną serca, cukrzycą i refluksem
żołądkowo- przełykowym; stan po tyroidektomii; upławy u pacjentki z nadciśnieniem
i zapaleniem stawów; grzybica skóry nieowłosionej u pacjenta po udarze, z nadciśnieniem
i chorobą niedokrwienną serca. Pacjentów było dzisiaj niewielu, trudności
diagnostycznych też ograniczona ilość. Wystawiłyśmy jedno skierowanie na rentgen
klatki piersiowej, nikt nie wymagał specjalnych względów. Pozostało nam jedynie
trochę pogmerać w leczeniu przeciw-nadciśnieniowym i przepisać jakieś
przeciwgrzybiki. To byłoby zbyt proste. Z powodu nieprzydatności do spożycia z
apteki zniknęła połowa leków. Nie mam nic przeciwko leczeniu lekami z
odpowiednią datą ważności, to świetnie, że ktoś w ogóle nad tym czuwa. Jednak
dziwią mnie nieco kryteria eliminacji, które dopuszczają do stosowania przeterminowane
o dwa lata tetracykliny… hmm. Problem ze znikającymi lekami jest przede
wszystkim taki, że pacjenci ciągle leczeni są innymi specyfikami. Pół biedy, gdy
trzeba zamienić dwa beta-blokery, a cała bieda, gdy na przykład kończą się leki
przeciwdepresyjne, których z resztą staramy się z całej siły nie tykać.
Przeliczanie dawek, i przypominanie sobie (de facto uczenie się od nowa)
spektrów działania wszystkich dostępnych u nas antybiotyków to niekończący się koszmar.
Terapia celowana tutaj nie istnieje, więc opieramy się na czymś w stylu terapii
empirycznej według własnego programu ochrony antybiotyków.
|
Dama czy tygrys? |
|
Pulsometr |
Wtorek, 3.12:
Wtorek przywitał nas podobnie do poniedziałku - świądem
całego ciała (grrr… znowu będziemy się drapać do wieczora). Potem przyszła
„paląca noga” z bezsennością, a następnie bezsenność z bólem głowy. Był ból ręki
u pacjenta z nadciśnieniem, ból nogi (w Patois- fut piejn) u pacjenta z
nadciśnieniem i ból biodra (w Patois- fut piejn) u pacjenta pogryzionego
przez psa, którego wysłałyśmy do szpitala na szczepienia (pacjenta, nie psa). Miałyśmy też pacjentkę z bolesnym
miesiączkowaniem i endometriozą, dwóch pacjentów po udarze i dwa zakatarzone
niemowlaki.
|
Chudzielec z wielkim uśmiechem |
Środa, 4.12:
Ze względu na cotygodniowe zaproszenie na
mszę (ultrakrótką i w całości na siedząco) i obiad do braci (jedyny dzień,
kiedy możemy się najeść do woli warzyw i orzechów, pić dobre wino i porozmawiać
po angielsku na jakiś inny temat niż choroby), środa to nasz ulubiony dzień. Poranek
upłynął nam przede wszystkim na rozmyślaniu i marzeniu o obiedzie, w czym wydatnie
pomogli pacjenci, nie stawiając się w naszych gabinetach. Ostatecznie przybyło
ich tylko siedmiu! U pierwszej dziewczynki z przerostem migdałka podniebiennego
podejrzewałyśmy mukowiscydozę (ciekawe, czy się potwierdzi?) Potem, poza nową
dla nas tutaj łuszczycą, było zupełnie standardowo - kaszel u pacjenta z nadciśnieniem i cukrzycą, ból szyi i
przedramienia, zapalenie pępka, niewyrównane nadciśnienie i na koniec
bakteryjna waginoza.
|
Odpoczynek na kozetce |
Bracia
z niewiadomych powodów w czasie adwentu postanowili uczcić też
Święto
Chanuka, חֲנֻכָּה.
Nasze
środowe spotkanie wypadło akurat ósmego dnia, zapalono więc
ostatnią ze świec, wcześniej nieudolnie recytując tekst
błogosławieństwa i hymnu po hebrajsku.
Zapalanie
świateł w dziewięcioramiennym świeczniku (chanukiji), przez głowę
domu, jest najważniejszym rytuałem tego święta. Świecznik
symbolizuje gorejący krzew. Ósmego, ostatniego, dnia śpiewa się
też hymn Maoz Cur. Podczas Chanuki wolno pracować, chociaż
kobietom zaleca się powstrzymywanie od pracy na czas palenia się
świec (ok. pół godziny). Kobiety podczas Chanuki traktowane są
szczególnie - na pamiątkę bohaterstwa Judyty, która podstępem
wdarła się do naczelnego dowódcy
Asyryjczyków,
oczarowała go, a kiedy spał pijany, odcięła jego głowę, ratując
mieszkańców Betulli i reszty Izraela.
Popijając wino
i podgryzając orzeszki przepisowo powstrzymywałyśmy się z Franią od pracy,
szkoda, że tylko pół godziny. Ileż to ciekawych rzeczy się człowiek może
dowiedzieć w oczekiwaniu na upragniony, wytęskniony obiad. Sharon, która gotuje
dla braci, nigdy nas jeszcze nie zawiodła.
Czwartek, 5.12:
Doctor’s day, więc i pacjentów umówionych przyszło dzisiaj
więcej.
9 pacjentów ze źle kontrolowanym nadciśnieniem tętniczym, w
tym dwóch po udarach, jeden z cukrzycą, inny z brakiem apetytu, a jeszcze inny
z chorobą lokomocyjną i prawie wszyscy z chobą zatok („sinus”) i jakimś bólem
(„piejn”) :). Była pani z mięśniakiem macicy i pani z zaburzeniami
miesiączkowania, pani z bezsennością i pani z brakiem apetytu. Ktoś miał
czerwone oko, ktoś padaczkę (na szczęście dobrze kontrolowaną), a kto inny
został w pośpiechu wysłany na rtg z powodu ściszenia szmeru pęcherzykowego po
upadku. Okoliczności zdarzenia pozostały nieznane z powodów problemów
lingwistycznych. Spokojnie, w GCS miał podobno 15 puntów :). Miałyśmy jeszcze AZS
i jeden przypadek astmy (?), którą bez żadnego potwierdzenia rozpoznaje się
tutaj dość często. W końcu każdy chce
być na coś chory, a kolorowe inhalatory to niezły szpan.
|
Doctor's lunch |
Wieczorem - obowiązkowy film czwartkowy u Xsiędza. Tym razem wybór padł na film „7 pounds” z
Willem Smithem. O poprzednim nie będziemy wspominały, bo dopiero co udało nam
się o nim zapomnieć. Teraz mierzymy wyżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz