wtorek, 17 grudnia 2013

No piejn no gain!

Poniedziałek, 2.12:

Nasi milusińscy pacjenci przynieśli nam dzisiaj w prezencie awokado i następujące zagwozdki:
świąd całego ciała; jednostronne osłabienie szmeru pęcherzykowego u pacjenta z nadciśnieniem tętniczym; niewyrównane nadciśnienie tętnicze u pacjenta z chorobą niedokrwienną serca, cukrzycą i refluksem żołądkowo- przełykowym; stan po tyroidektomii; upławy u pacjentki z nadciśnieniem i zapaleniem stawów; grzybica skóry nieowłosionej u pacjenta po udarze, z nadciśnieniem i chorobą niedokrwienną serca. Pacjentów było dzisiaj niewielu, trudności diagnostycznych też ograniczona ilość. Wystawiłyśmy jedno skierowanie na rentgen klatki piersiowej, nikt nie wymagał specjalnych względów. Pozostało nam jedynie trochę pogmerać w leczeniu przeciw-nadciśnieniowym i przepisać jakieś przeciwgrzybiki. To byłoby zbyt proste. Z powodu nieprzydatności do spożycia z apteki zniknęła połowa leków. Nie mam nic przeciwko leczeniu lekami z odpowiednią datą ważności, to świetnie, że ktoś w ogóle nad tym czuwa. Jednak dziwią mnie nieco kryteria eliminacji, które dopuszczają do stosowania przeterminowane o dwa lata tetracykliny… hmm. Problem ze znikającymi lekami jest przede wszystkim taki, że pacjenci ciągle leczeni są innymi specyfikami. Pół biedy, gdy trzeba zamienić dwa beta-blokery, a cała bieda, gdy na przykład kończą się leki przeciwdepresyjne, których z resztą staramy się z całej siły nie tykać. Przeliczanie dawek, i przypominanie sobie (de facto uczenie się od nowa) spektrów działania wszystkich dostępnych u nas antybiotyków to niekończący się koszmar. Terapia celowana tutaj nie istnieje, więc opieramy się na czymś w stylu terapii empirycznej według własnego programu ochrony antybiotyków.

Dama czy tygrys?

Pulsometr

Wtorek, 3.12:

Wtorek przywitał nas podobnie do poniedziałku - świądem całego ciała (grrr… znowu będziemy się drapać do wieczora). Potem przyszła „paląca noga” z bezsennością, a następnie bezsenność z bólem głowy. Był ból ręki u pacjenta z nadciśnieniem, ból nogi (w Patois- fut piejn) u pacjenta z nadciśnieniem i ból biodra (w Patois- fut piejn) u pacjenta pogryzionego przez psa, którego wysłałyśmy do szpitala na szczepienia (pacjenta, nie psa).  Miałyśmy też pacjentkę z bolesnym miesiączkowaniem i endometriozą, dwóch pacjentów po udarze i dwa zakatarzone niemowlaki.



Chudzielec z wielkim uśmiechem

Środa, 4.12:

Ze względu na cotygodniowe zaproszenie na mszę (ultrakrótką i w całości na siedząco) i obiad do braci (jedyny dzień, kiedy możemy się najeść do woli warzyw i orzechów, pić dobre wino i porozmawiać po angielsku na jakiś inny temat niż choroby), środa to nasz ulubiony dzień. Poranek upłynął nam przede wszystkim na rozmyślaniu i marzeniu o obiedzie, w czym wydatnie pomogli pacjenci, nie stawiając się w naszych gabinetach. Ostatecznie przybyło ich tylko siedmiu! U pierwszej dziewczynki z przerostem migdałka podniebiennego podejrzewałyśmy mukowiscydozę (ciekawe, czy się potwierdzi?) Potem, poza nową dla nas tutaj łuszczycą, było zupełnie standardowo - kaszel u pacjenta z nadciśnieniem i cukrzycą,  ból szyi i przedramienia, zapalenie pępka, niewyrównane nadciśnienie i na koniec bakteryjna waginoza.

Odpoczynek na kozetce

Bracia z niewiadomych powodów w czasie adwentu postanowili uczcić też Święto Chanuka, חֲנֻכָּה. Nasze środowe spotkanie wypadło akurat ósmego dnia, zapalono więc ostatnią ze świec, wcześniej nieudolnie recytując tekst błogosławieństwa i hymnu po hebrajsku.

Zapalanie świateł w dziewięcioramiennym świeczniku (chanukiji), przez głowę domu, jest najważniejszym rytuałem tego święta. Świecznik symbolizuje gorejący krzew. Ósmego, ostatniego, dnia śpiewa się też hymn Maoz Cur. Podczas Chanuki wolno pracować, chociaż kobietom zaleca się powstrzymywanie od pracy na czas palenia się świec (ok. pół godziny). Kobiety podczas Chanuki traktowane są szczególnie - na pamiątkę bohaterstwa Judyty, która podstępem wdarła się do naczelnego dowódcy Asyryjczyków, oczarowała go, a kiedy spał pijany, odcięła jego głowę, ratując mieszkańców Betulli i reszty Izraela.


Popijając wino i podgryzając orzeszki przepisowo powstrzymywałyśmy się z Franią od pracy, szkoda, że tylko pół godziny. Ileż to ciekawych rzeczy się człowiek może dowiedzieć w oczekiwaniu na upragniony, wytęskniony obiad. Sharon, która gotuje dla braci, nigdy nas jeszcze nie zawiodła.

Czwartek, 5.12:

Doctor’s day, więc i pacjentów umówionych przyszło dzisiaj więcej.

9 pacjentów ze źle kontrolowanym nadciśnieniem tętniczym, w tym dwóch po udarach, jeden z cukrzycą, inny z brakiem apetytu, a jeszcze inny z chorobą lokomocyjną i prawie wszyscy z chobą zatok („sinus”) i jakimś bólem („piejn”) :). Była pani z mięśniakiem macicy i pani z zaburzeniami miesiączkowania, pani z bezsennością i pani z brakiem apetytu. Ktoś miał czerwone oko, ktoś padaczkę (na szczęście dobrze kontrolowaną), a kto inny został w pośpiechu wysłany na rtg z powodu ściszenia szmeru pęcherzykowego po upadku. Okoliczności zdarzenia pozostały nieznane z powodów problemów lingwistycznych. Spokojnie, w GCS miał podobno 15 puntów :). Miałyśmy jeszcze AZS i jeden przypadek astmy (?), którą bez żadnego potwierdzenia rozpoznaje się tutaj dość często.  W końcu każdy chce być na coś chory, a kolorowe inhalatory to niezły szpan. 


Doctor's lunch

Wieczorem - obowiązkowy film czwartkowy u Xsiędza. Tym razem wybór padł na film „7 pounds” z Willem Smithem. O poprzednim nie będziemy wspominały, bo dopiero co udało nam się o nim zapomnieć. Teraz mierzymy wyżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz