poniedziałek, 20 stycznia 2014

Hej kolęda, kolęda!

Noc była cicha, bo Maggotty to miejsce w środku buszu, w głębokiej dolinie, do której nie dociera wiatr i Internet. Noc była święta, dzięki misji katolickiej, liczącej obecnie 6 osób, prawie w całości (poza Matką Przełożoną) polskiej, która skuteczniej niż wiatr dotarła przed laty do tej doliny. Noc niosła pokój ludziom wszem, których uzbierała się niezła grupa. Razem z nami, dwiema lekarkami, psycholożką i dentystką, na co dzień pracującymi na misji, do wigilijnego stołu zasiadło 15 osób. Biedna Siostra Przełożona nawet nie próbowała nas powstrzymywać przed mówieniem w ojczystym języku, z resztą i tak nic by nie wskórała, z tradycją nie wygrasz!


Pierwszą gwiazdkę, na jasnym wciąż niebie, wypatrzeć było niezmiernie trudno, mimo to, wszyscy wygłodniali goście starali się z całych sił i po serii fałszywych alarmów wreszcie można było zaczynać. I jak co roku, na początku wieczerzy, podły znajome słowa „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz…”. Ksiądz Marek, rodzynek, czytał z przejęciem, a wszyscy uśmiechali się pod nosem. Kolejnym obowiązkowym punktem programu był opłatek i życzenia, w których prym wiodły siostry, chyba od ich wielkich serc zwane Sercankami. Ponieważ nie znaliśmy się prawie wcale, wyliczania i wymiana uprzejmości trwały bardzo długo, bo wszystkim trzeba było życzyć wszystkiego. Gdy skończyliśmy, można było bez skrupułów zasiąść do stołu, który zastawiony był obficie najróżniejszymi sałatkami (pamiętam tylko jedną- awokado, jajko, mango, majonez). Potrawy tradycyjne, żeby uniknąć zamieszek i przepychanek przy/na ogromnym stole, krążyły tylko wokół, przekazywane z rąk do rąk. Na początku rundkę zrobił śledzik przesłany podobno ze Stanów na import docelowy. Zastaw się a postaw się, ale śledzik musi być. I to nie byle jaki śledzik, bo, niczym chińska kaczka, w pięciu smakach… W cieście, po karaibsku z papają i ananasem, po ukraińsku - w sałatce, w śmietanie i jabłkowo-cynamonowy… Wszystkie pyszne. Druga runda należała do barszczu z uszkami i karpia smażonego, który podobno jeszcze dzień wcześniej pływał w pobliskiej rzece. Nie zabrakło pierogów, kapusty z grzybami (wow!), które przebyły ocean by znaleźć się na stole. Nawet kompot z okolicznego suszu (same owoce, bez ziół :)) wszystkim smakował. Na słodki koniec podano kluski z makiem, kutię, sernik i makowiec, które popychaliśmy pięściami żeby się zmieściły:).  Jeżeli śledziki można policzyć wspólnie, jako pierwszą z potraw, to może nawet zmieścilibyśmy się w dwunastu. Pękaliśmy w szwach, ale Siostry kazały śpiewać. Śpiewaliśmy więc, pękając w szwach, półsiedząc, półleżąc, coraz cieńszymi głosikami, bo na zmniejszonej pojemności płuc. Dlaczego żołądek leży akurat pod przeponą? Mimo przeciwności losu dawaliśmy radę. Każdy pamiętał coś innego, nikt nie pamiętał wszystkiego, ale szło nam prawie tak dobrze jakbyśmy wyrośli w kościelnych chórach  pod czujnym okiem organistów (co mogło być w części przypadków możliwe - nie wnikam).

Śledź w pięciu smakach

Z siostrami: Gabrielą, Ritą i Emilką

Zaskoczyły nas bardzo miło zorganizowane last minute prezenty, przy których rozpakowywaniu była kupa śmiechu.  Przed północą zachrypnięci udaliśmy się na dalszą część uroczystości do kościoła. Przyszedł czas na Przełożoną, teraz ona musiała wykazać się znajomością świątecznego kanonu. Solo zwrotka i chórem znajomy refren. Wyciągałyśmy z Franią na jednym wdechu:
„GloOOOOoOOOOoOOOOoria in excelsis Deo
GloOOOOoOOOOoOOOOoria in excelsis DeEo”
W końcu na coś się przydał przedświąteczny trening.


Przyozdobiony kościół w Maggotty

Po Wigilii tradycyjnie polskiej czekała na nas jeszcze jedna, tradycyjnie jamajska, która nie ma nic wspólnego ze spędzaniem czasu w rodzinnym gronie w domowym zaciszu. Polega mianowicie na tym, że wszyscy, niezależnie od wieku, wylegają na ulice po to, żeby zmieszać się ze sobą w gęstym, lepkim tłumie. Co bardziej kreatywni, w ciemności, podpalają rozpylone spraye na karaluchy. Co chwilę nowa puszka wybucha ponad głowami. Miejsce zapachu piernika zastępuje, w lokalnej tradycji, dławiąca mieszanka spalin, marihuany i muchozolu. Ponieważ takiego wydarzenia nie można było przegapić, razem ze wszystkimi dziewczynami pojechałyśmy na Grand Market w Santa Cruz - podobno największy i najgłośniejszy na całej Wyspie. Istna turystyczna gratka. Ciągnięte za włosy, poszturchiwane i popychane przepchnęłyśmy się w końcu pomiędzy licznymi stoiskami z plastikiem, poliestrem i brokatem we wszystkich kolorach tęczy pod scenę, na której miał się odbywać wybitny koncert, niestety dopiero o czwartej rano. Na początku swoich sił próbował jakiś znany DJ, który zamiast puszczać muzykę nieustannie, co 10-20 sekund, przerywał nagranie, by ryczeć przez megafon do rozochoconej gawiedzi. Słowa nie dało się zrozumieć. Nie dało się też tańczyć, więc po półgodzinie ciągłego potrącania przez ludzi i desperacko usiłujące się przepchnąć samochody, myśląc już tylko o porannym locie na Kubę, postanowiłyśmy wrócić do domu nie zobaczywszy największej atrakcji wieczoru. 

Jak (chyba) powszechnie wiadomo, Jamajka jest krajem bardzo niebezpiecznym, o czym jeszcze nie miałyśmy okazji wspomnieć. Co tydzień słyszymy o jakichś ofiarach bądź aresztowaniach wśród rodzin naszych pacjentów. Grand Market jest słynny z tego, że co roku ktoś, z różnych względów, najczęściej porachunków gangów narkotykowych, traci życie. Gdy rano 100 metrów od domu dziewczyn, w którym wszystkie spałyśmy, znaleziono zastrzelonego 17-latka, nikt nie był tym faktem szczególnie zdziwiony. Nic nie widziałyśmy, a dźwięki strzałów, w środku nocy, dobiegały ze wszystkich stron. „He had it comming” mówili zgromadzeni bardzo licznie wokół ciała ludzie. Podczas gdy policja zajęta była rozwijaniem żółtej taśmy, my zwijałyśmy się szybko, po cichu wynosząc spakowane na tygodniową podróż plecaki. Przesłuchanie w charakterze nic nie wnoszących świadków było ostatnia rzeczą, na którą miałyśmy czas. Samochód na lotnisko już czekał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz