piątek, 10 stycznia 2014

Stroke Camp

Przewlekły piejn kostno-stawowy leczy się na całej Jamajce Acetaminofenem, Indometacyną, Naproxenem, Diklofenakiem, Ibuprofenem i Gabapentyną. Nie można ich, co prawda, kupić w aptece bez recepty, ale odwiedzając różnych lekarzy da się zdobyć niezły zapas, aby potem korzystać z niego z fantazją, dowolnie dozując przyjemności. Staramy się jakoś ukrócić te praktyki, zamieniając paracetamol „3 tabletki, w razie bólu” na tramadol „3 razy dziennie”, dodajemy leki osłonowe, wszystko po to, aby uniknąć przeszczepów wątroby i powikłań wrzodów żołądka, bo gastroskopia to marzenie ściętej głowy, nie mówiąc już o leczeniu ostrych zatruć. Nie istnieje tutaj praktycznie świadomość szkodliwości leku. Z założenia są one dobre dla zdrowia, więc z prostej logiki wynika, że im więcej ich człowiek bierze, tym będzie zdrowszy.
Dlatego na uznanie zasługują nasi rehabilitanci, zwłaszcza Brooke, która na Jamajce jest już dziewiąty rok. Pracują w klinice w salce na końcu korytarza. Nie ma tam luksusów, ale kilka rzeczy nas zaskoczyło, na przykład szelki pionizacyjne na bieżnią służące do podwieszania pacjentów z porażeniem połowiczym. Wygląda to jak sprzęt rodem z „Piły”, ale pacjenci z radością dają się "powiesić", żeby w wielkim lutrze oglądać swoje osiągnięcia. Wspominałam już, że ludzie są tutaj świetnie rehabilitowani (poza szelkami używa się oczywiście także inne sprzętów, w końcu nie wszystkich potrzebują wieszania). Brooke opiekuje się pacjentami w klinice przez 3 dni w tygodniu, resztę dni spędzając na wizytowaniu ciężej chorych w okolicznych domach. Jedyna osoba, która nie tylko przejmuje się tymi ludźmi, ale faktycznie robi wszystko, żeby im pomóc. Wielokrotnie ściągała nas do pacjentów, którzy wymagali więcej niż rehabilitacji (na przykład transportu do szpitala - patrz Daisy).
Właśnie ona przed kilkoma laty wpadła na pomysł zorganizowania w klinice „Stroke Camp”, czyli tygodniowej (tym razem 16-20.12.2013) intensywnej rehabilitacji 8 pacjentów z deficytami czuciowo-ruchowymi powstałymi na skutek udarów mózgu. Na obóz co roku zapraszani są studenci i nauczyciele fizjoterapii z różnych Stanów, w sumie około 20 osób, których następnie dzieli się na grupy i przypisuje pacjentów. W ten sposób każdy z pacjentów ma, na czas trwania terapii, stały zespół trenerów-opiekunów. Dwa tygodnie przed początkiem cyklu, przyszła do mnie Brooke z pacjentką, której udział był pod znakiem zapytania z uwagi na beznadziejnie wyrównywane (ugh… nie powiem jak) i w konsekwencji bardzo wysokie nadciśnienie. Trochę główkowania i udało się! Pełen sukces terapeutyczny. Cały tydzień czuwałyśmy nad pacjentami na obozie (pierwszy obóz z opieką lekarską :), spełniając nigdy nie wypowiedziane marzenie o byciu lekarzem obozowym, gdzieś w środku lasu, nad wodą. Problemy zdrowotne były jednak cięższe niż wszy i owsiki. Drugiego dnia campu pojawił się oczekiwany już wcześniej przeze mnie problem z inną pacjentką, której ciśnienia na pięciu lekach wciąż wynosiły 220/100, a cukry na terapii doustnej przekraczały 350. Rodzina przemiła, ale nijak nie można im było wytłumaczyć, że tutejsze radioaktywne soki 70kcal w 100ml nie służą diabetykom, ani, że pół kilo białego ryżu to za duża porcja, ani, że ziemniak to skrobia, a nie warzywo (według tutejszej piramidy żywienia)… Po prostu nic się im nie udało wytłumaczyć. Nie chciałam się zgodzić na podjęcie przez panią ćwiczeń, tylko próba ortostatyczna obniżała jej na moment ciśnienie. Napisałam list do szpitala (tu tak to działa, do szpitala, czy na konsultację wysyłam ludzi z rozwlekłymi listami błagalnymi skrzętnie opisując każdy przypadek), tym razem nie wystarczyło. Pacjentkę odrzucono z powodu braku bezpośredniego zagrożenia życia. Acha… zapomniałabym napisać, że pacjentka chwilami traciła kontakt z otoczeniem, ale ponieważ jeździła na wózku, nie mogła się przewrócić, więc widocznie nie zagrażało to jej życiu. Zmieniłam trochę leki i wysłałam ją do domu ze stertą skierowań na prywatne badania i sporządzonym własnoręcznie jadłospisem!!! Po świętach pomyślimy o profilu glikemii i wprowadzeniu insuliny, powinno się udać pożyczyć im z kliniki jeden glukometr na kilka dni. Kolejny pacjent bardzo pogorszył się w MMS, na co od kardiologa dostał jakiś lek przeciwparkinsonowski/prokognitywny. Podejrzewam jednak, że duży wkład w „postęp” choroby miało 4 krotne przedawkowywanie Carvedilolu przez około 1 miesiąc, na skutek błędu apteki, wyrażające się spadkiem tętna do 52 i ciśnienia do 90/80, czego nikt wcześniej nie zauważył, nawet ów szanowny kardiolog. Dodatkowo nieszczęsny pacjent prawdopodobnie doświadczał działań ubocznych cudownego leku na głowę, który niechcący powoduje też znaczną senność, cóż… Odstawiłam do odwołania. I tak w kółko ciągle jakieś małe i większe problemy. Przede wszystkim edukacja (jak grochem o ścianę) i prewencja (buahaha, ale wciąż się łudzimy). Mimo całego zamieszania odesłałam fizjoterapeutom do konsultacji dwóch pacjentów, z przewlekłym bólem oczywiście, którzy zostali zbadani, zapisania na styczeń i odesłani do domu z zestawami odpowiednich ćwiczeń. Spodziewałam się narzekań na nadmiar pracy, a usłyszałam „You made my day”, „Dzięki, że o nas pamiętasz, przy wypisywaniu zaleceń.”, „Nigdy nam się tak nie współpracowało z lekarzami”. Wow… Pierwszy raz ktoś mi dziękuje za to, że zwalam na niego robotę. To wręcz podejrzane.

Studenci fizjoterapii z pacjentką


Ostatniego dnia obozu pożegnałyśmy się z pacjentami zaraz po wybitnym konkursie tanecznym pomiędzy teamami. Oceniane były pomysły i wykonania, ale głównie indywidualny postęp. Jamajskie poczucie własnej wartości i poczucie humoru sprawiło, że pacjenci przygotowali naprawdę niezły show, niektórzy widzowie pokładali się ze śmiechu. Było też trochę ckliwie, po amerykańsku, o pokonywaniu własnych słabości i codziennej walce. No każdy by się chyba wzruszył oglądając bandę ludzi z połowiczym niedowładem rapującą i podrygującą ze sporą pomocą dzieciaków. Nie spodziewałyśmy się z Franią niczego, a dostałyśmy oficjalne podziękowania na forum za pomoc i opiekę, a także koszulki, flagi jamajskie i płyty reggae (dobrze, że nie gospel, bo przez cały Stroke Camp chorujemy na „God is good”, powoli przechodząc w fazę chroniczną)...

Konkurs tańca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz