Przewlekły piejn kostno-stawowy leczy się na całej Jamajce
Acetaminofenem, Indometacyną, Naproxenem, Diklofenakiem, Ibuprofenem i
Gabapentyną. Nie można ich, co prawda, kupić w aptece bez recepty, ale
odwiedzając różnych lekarzy da się zdobyć niezły zapas, aby potem korzystać z
niego z fantazją, dowolnie dozując przyjemności. Staramy się jakoś ukrócić te
praktyki, zamieniając paracetamol „3 tabletki, w razie bólu” na tramadol „3 razy dziennie”, dodajemy leki
osłonowe, wszystko po to, aby uniknąć przeszczepów wątroby i powikłań wrzodów
żołądka, bo gastroskopia to marzenie ściętej głowy, nie mówiąc już o
leczeniu ostrych zatruć. Nie istnieje tutaj praktycznie świadomość szkodliwości
leku. Z założenia są one dobre dla zdrowia, więc z prostej logiki wynika, że im
więcej ich człowiek bierze, tym będzie zdrowszy.
Dlatego na uznanie zasługują nasi rehabilitanci, zwłaszcza
Brooke, która na Jamajce jest już dziewiąty rok. Pracują w klinice w salce na
końcu korytarza. Nie ma tam luksusów, ale kilka rzeczy nas zaskoczyło, na
przykład szelki pionizacyjne na bieżnią służące do podwieszania pacjentów z
porażeniem połowiczym. Wygląda to jak sprzęt rodem z „Piły”, ale
pacjenci z radością dają się "powiesić", żeby w wielkim lutrze oglądać swoje
osiągnięcia. Wspominałam już, że ludzie są tutaj świetnie rehabilitowani (poza
szelkami używa się oczywiście także inne sprzętów, w końcu nie wszystkich potrzebują wieszania). Brooke opiekuje się pacjentami w klinice przez 3 dni w
tygodniu, resztę dni spędzając na wizytowaniu ciężej chorych w okolicznych
domach. Jedyna osoba, która nie tylko przejmuje się tymi ludźmi, ale faktycznie
robi wszystko, żeby im pomóc. Wielokrotnie ściągała nas do pacjentów, którzy
wymagali więcej niż rehabilitacji (na przykład transportu do szpitala - patrz
Daisy).
Właśnie ona przed kilkoma laty wpadła na pomysł
zorganizowania w klinice „Stroke Camp”, czyli tygodniowej (tym razem
16-20.12.2013) intensywnej rehabilitacji 8 pacjentów z deficytami
czuciowo-ruchowymi powstałymi na skutek udarów mózgu. Na obóz co roku
zapraszani są studenci i nauczyciele fizjoterapii z różnych Stanów, w sumie
około 20 osób, których następnie dzieli się na grupy i przypisuje pacjentów. W
ten sposób każdy z pacjentów ma, na czas trwania terapii, stały zespół trenerów-opiekunów.
Dwa tygodnie przed początkiem cyklu, przyszła do mnie Brooke z pacjentką, której
udział był pod znakiem zapytania z uwagi na beznadziejnie wyrównywane (ugh… nie
powiem jak) i w konsekwencji bardzo wysokie nadciśnienie. Trochę główkowania i udało
się! Pełen sukces terapeutyczny. Cały tydzień czuwałyśmy nad pacjentami na
obozie (pierwszy obóz z opieką lekarską :), spełniając nigdy nie wypowiedziane
marzenie o byciu lekarzem obozowym, gdzieś w środku lasu, nad wodą. Problemy
zdrowotne były jednak cięższe niż wszy i owsiki. Drugiego dnia campu pojawił
się oczekiwany już wcześniej przeze mnie problem z inną pacjentką, której
ciśnienia na pięciu lekach wciąż wynosiły 220/100, a cukry na terapii doustnej
przekraczały 350. Rodzina przemiła, ale nijak nie można im było wytłumaczyć, że
tutejsze radioaktywne soki 70kcal w 100ml nie służą diabetykom, ani, że pół kilo
białego ryżu to za duża porcja, ani, że ziemniak to skrobia, a nie warzywo
(według tutejszej piramidy żywienia)… Po prostu nic się im nie udało wytłumaczyć. Nie
chciałam się zgodzić na podjęcie przez panią ćwiczeń, tylko próba ortostatyczna
obniżała jej na moment ciśnienie. Napisałam list do szpitala (tu tak to działa,
do szpitala, czy na konsultację wysyłam ludzi z rozwlekłymi listami błagalnymi
skrzętnie opisując każdy przypadek), tym razem nie wystarczyło. Pacjentkę
odrzucono z powodu braku bezpośredniego zagrożenia życia. Acha… zapomniałabym
napisać, że pacjentka chwilami traciła kontakt z otoczeniem, ale ponieważ
jeździła na wózku, nie mogła się przewrócić, więc widocznie nie zagrażało to
jej życiu. Zmieniłam trochę leki i wysłałam ją do domu ze stertą skierowań na
prywatne badania i sporządzonym własnoręcznie jadłospisem!!! Po świętach
pomyślimy o profilu glikemii i wprowadzeniu insuliny, powinno się udać pożyczyć
im z kliniki jeden glukometr na kilka dni. Kolejny pacjent bardzo pogorszył się
w MMS, na co od kardiologa dostał jakiś lek przeciwparkinsonowski/prokognitywny. Podejrzewam jednak, że duży wkład w „postęp” choroby miało 4
krotne przedawkowywanie Carvedilolu przez około 1 miesiąc, na skutek błędu
apteki, wyrażające się spadkiem tętna do 52 i ciśnienia do 90/80, czego nikt
wcześniej nie zauważył, nawet ów szanowny kardiolog. Dodatkowo nieszczęsny pacjent
prawdopodobnie doświadczał działań ubocznych cudownego leku na głowę, który
niechcący powoduje też znaczną senność, cóż… Odstawiłam do odwołania. I tak w
kółko ciągle jakieś małe i większe problemy. Przede wszystkim edukacja (jak
grochem o ścianę) i prewencja (buahaha, ale wciąż się łudzimy). Mimo całego
zamieszania odesłałam fizjoterapeutom do konsultacji dwóch pacjentów, z przewlekłym bólem
oczywiście, którzy zostali zbadani, zapisania na styczeń i odesłani do domu z
zestawami odpowiednich ćwiczeń. Spodziewałam się narzekań na nadmiar pracy, a
usłyszałam „You made my day”, „Dzięki, że o nas pamiętasz, przy wypisywaniu
zaleceń.”, „Nigdy nam się tak nie współpracowało z lekarzami”. Wow… Pierwszy
raz ktoś mi dziękuje za to, że zwalam na niego robotę. To wręcz podejrzane.
|
Studenci fizjoterapii z pacjentką |
Ostatniego dnia obozu pożegnałyśmy się z pacjentami zaraz po
wybitnym konkursie tanecznym pomiędzy teamami. Oceniane były pomysły i
wykonania, ale głównie indywidualny postęp. Jamajskie poczucie własnej wartości
i poczucie humoru sprawiło, że pacjenci przygotowali naprawdę niezły show,
niektórzy widzowie pokładali się ze śmiechu. Było też trochę ckliwie, po
amerykańsku, o pokonywaniu własnych słabości i codziennej walce. No każdy by
się chyba wzruszył oglądając bandę ludzi z połowiczym niedowładem rapującą i
podrygującą ze sporą pomocą dzieciaków. Nie spodziewałyśmy się z Franią
niczego, a dostałyśmy oficjalne podziękowania na forum za pomoc i opiekę, a
także koszulki, flagi jamajskie i płyty reggae (dobrze, że nie gospel, bo przez cały Stroke Camp chorujemy na „God is good”, powoli przechodząc w fazę chroniczną)...
|
Konkurs tańca |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz